wtorek, 18 sierpnia 2015

Yuri Chmielewskie 1. Skutki morderstwa

Fanfiction pisane do uniwersum Joanny Chmielewskiej z książek z serii o Joannie. Pierwsza z czterech części serii.
Betowała Saraknya :*

Skutki morderstwa


Joanna, kochana, cudowna Joanna. Z genialnym umysłem, cudownymi oczami i ustami, które wyglądają tak ponętnie, kiedy pali te swoje papierosy. Gdyby tylko wiedziała, co też siedzi mi w głowie... Gdybym tylko mogła tak do niej podejść i spróbować, czy te usta smakują jej ulubioną malinową herbatą, czy jej dłonie są tak samo wprawne w pieszczotach, jak w kreśleniu wszystkich tych elewacji i wykończeń...
— Alicja! — Witek stał nade mną ze zniecierpliwioną miną. — Mogłabyś mi dać rysunek kamienicy na Brackiej? Inwestorzy chcieli sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak sobie wymyślili.
— Co? Zaraz, zaraz, przecież się nie pali! — Machnęłam ręką na kierownika pracowni, dopijając ostatni łyk kawy i wstając w poszukiwaniu właściwej tuby.
Po chwili podałam mu odpowiednie papiery i usiadłam, znów spoglądając kątem oka na ukochaną przyjaciółkę. Niestety, odkąd pamiętam Joanna rozgląda się namiętnie za przepowiedzianym jej blondynem o niebieskich oczach. Blondyn o niebieskich oczach... Blondyn... Ja jestem naturalną blondynką!
— No jesteś, i co? Chcesz wrócić do blondu, że tak się zrywasz? — Joanna spojrzała na mnie oceniająco i dopiero wtedy zrozumiałam, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
— Zastanawiam się. Blond i niebieskie oczy. — Uśmiechnęłam się do przyjaciółki i złapałam za ołówek. Czasem trzeba popracować.
— Blondynów z niebieskimi oczami mam chwilowo dość. — Chmielewska potrząsnęła głową. — I tak pewnie w końcu z jakimś wyląduję. Nie, zdecydowanie mam dość blondynów na najbliższy czas.
— A blondynek? — chlapnęłam głupio.
— Do blondynek nic nie mam. W planach matrymonialnych też żadne mi się nie kręcą.
— Naprawdę nic? — Rzuciłam jej, mam nadzieję, niewinne spojrzenie. — Nawet tak inteligentnych, pięknych i uroczych jak ja?
— Alicja, czy ty nam chcesz o czymś powiedzieć? — Marek wszedł do pokoju akurat w tym momencie, oparł się o mój stół kreślarski i uśmiechnął równym rzędem białych zębów.
— A idź ty mi! Dom kultury na ciebie czeka! A kysz! — Machnęłam na niego ołówkiem, prawie wbijając mu go w przedramię z roztargnienia.
Joanna nie odpowiedziała już nic, przez chwilę tylko patrzyła na mnie w zamyśleniu, odpalając papierosa.

***
— Alicja! — Joanna dogoniła mnie przy wyjściu z pracowni, szybko poprawiając lekko przekrzywioną platynową perukę.
— Coś się stało? — Spojrzałam na nią ciekawie.
— Masz czas? Może wpadniesz do mnie na kawę? — spytała zupełnie zwyczajnie.
Joanna często zaciągała mnie do siebie po pracy na kawę. Szczególnie, jeśli miała w zanadrzu jakiś ciekawy pomysł na powieść i był jej potrzebny ktoś, kto stwierdzi, czy w ogóle możliwe są perturbacje jej bohaterów. Teraz jednak na dnie jej oczu czaiło się coś dziwnego, czego nie mogłam rozszyfrować. Ciekawe, ciekawe...
— Pewnie. Znów piszesz o Ewie, Roju, Muldgaardzie czy innych duńskich pozostałościach?
— Nie. Tym razem piszę o tobie. I wczoraj mi umarłaś, ale coś mi w twojej śmierci nie pasuje. — Dotarła do swojego Opla i otworzyła drzwiczki.
— No wiesz! Taka ci jestem brzydliwa*, że trzeba było mnie zabić? — Spojrzałam na nią z udawanym wyrzutem.
— Nie, właśnie nie! Pałętałaś mi się po głowie zdecydowanie za bardzo i musiałam odpocząć parę minut. — Joanna bez problemu włączyła się w Warszawski ruch miejski. — I teraz nie wiem, co z tobą zrobić. Bo nie chcę cię takiej nieżywej zostawiać. Za dobra jesteś na to.
— No dziękuję ci bardzo. A przynajmniej jakoś ładnie mnie zabiłaś? — Dopytywałam się ciekawie.
— Sztyletem, prosto w serce. Na twojej własnej wersalce. Jezus Maria! — Ostatnia uwaga poczyniona została pod adresem jakiegoś niezrównoważonego pirata drogowego, który bezczelnie zajechał nam drogę.
— Spokojnie, Joanna, spokojnie. Nie jeden wariat po mieście jeździ. — Poklepałam ją po nodze. — Lepiej skup się już na drodze, pogadamy u ciebie.
Joanna nie powiedziała już nic, spojrzała tylko przelotnie na moją dłoń i wbiła wzrok w Mazdę przed nami.

***

Joanna mieszkała na czwartym piętrze. Niby nie było wysoko, ale stare budownictwo miało tendencję do niewygodnych, za wysokich schodów. Do tego winda była zepsuta i musiałyśmy wdrapywać się na górę, każda z dwiema tubami rysunków, które zabrałyśmy do domu w celu dokończenia przed weekend ostatnich wymiarów.
— Przytrzymaj to, muszę znaleźć klucze. — Podała mi swoje tuby i zaczęła przetrząsać torebkę, w której z powodzeniem zmieściłaby pół pracowni. Nagle upuściła ją i rozsypała połowę zawartości pod naszymi nogami.
— Joanna, cholera jasna! To jest ciężkie. — Poskarżyłam się, patrząc na nią z wyrzutem.
— Już, znalazłam! — Zostawiając resztę rozsypanych rzeczy przekręciła klucz w zamku, chwilę posiłowała się z klamką, po czym otworzyła drzwi i zabrała tuby ode mnie, stawiając je pod wieszakiem.
Pochyliłam się, by pomóc jej pozbierać wszystko i nasze oczy się spotkały. W jej wzroku znów znalazłam tę dziwną iskrę, której nie potrafiłam do niczego przyrównać. Poczułam się dziwnie odkryta pod tym spojrzeniem. Po chwili jednak wstałyśmy i ta atmosfera minęła.
— Idź do pokoju, zaparzę kawę — powiedziała gospodyni i zniknęła w kuchni obwieszonej suszącym się praniem.
Żeby móc usiąść w pokoju musiałam dokonać kilku dziwnych operacji, starając się bez zniszczeń przenieść plik rysunków z wersalki na stół kreślarski i uprzątnęłam szybko kawałek stolika, na którym walały się aktualne reklamy Klubu Książki i kilka innych gazet. Joanna wróciła po chwili z dwiema filiżankami kawy i usadowiła się obok mnie, niedbale spychając kolejne gazety w kąt za wersalką.
— Słuchaj. Skoro mnie już zabiłaś, to po co ci tak naprawdę jestem? — Spojrzałam na nią znad parującego napoju.
— Bo mi właśnie coś w twojej śmierci nie pasuje. Ktoś cię czymś zadźgał, prosto w serce. A byłaś świeżo po remoncie mieszkania, taka strata! — Joanna zapaliła papierosa i westchnęła głośno.

***

— To ja ci tam umieram, a ty ubolewasz nad moim domniemanym remontem, którego, swoją drogą, nie mogę się dorobić już pół roku? No zlituj się, kobieto. — Potrząsnęłam głową i odstawiłam do połowy pustą już filiżankę. — Swoją drogą, jak mnie dźgałaś, to pamiętałaś, że mam serce po prawej?
— O cholera! Właśnie zapomniałam! Już wiem, co mi się nie zgadzało! Morderca przepięknie przedziurawił cię idealnie w miejscu, w którym każdy normalny człowiek ma serce... — mówiła coraz ciszej. — Mogę? — Nagle wyciągnęła rękę, przykładając ją do mojej klatki piersiowej.
— Nie tu, debilko. — Przesunęłam jej rękę tak, by poczuła bicie mojego serca. — Widzisz? Tutaj jest. Myślałam, że o tym nie zapomnisz... — również mówiłam coraz ciszej, bo Joanna nagle zaczęła wpatrywać się prosto w moje oczy, a jej źrenice rozszerzyły się lekko.
— Alicja... Wiesz, dobrze by ci było w blondzie, naprawdę — powiedziała cicho, lekko skłaniając głowę w moją stronę.
W tym momencie znów napadły mnie myśli o jej dłoniach, oczach, ustach... Niewiele myśląc pochyliłam się jeszcze odrobinę i zetknęłam nasze wargi. Nie mam pojęcia, co mnie do tego ostatecznie pchnęło, niemniej stało się i teraz siedziałam, z ustami przyciśniętymi do ust najlepszej przyjaciółki, wdychając nikły zapach papierosów, kawy i jej własnego, słodkiego perfumu, który przywoziłam jej z Kopenhagi. Jej usta były przyjemnie ciepłe i gładkie, takie... idealne. Po chwili jednak opamiętałam się i odsunęłam na bezpieczną odległość.
— Alicja... Ja... — Joanna patrzyła na mnie zagubionym wzrokiem, niepomna dogasającego w popielniczce papierosa i stygnącej kawy.
Nie minęło kilka sekund, jak sama wychyliła się i pocałowała mnie ponownie. To był delikatny pocałunek, pełen niepewności i napięcia, które po chwili jednak zaczęło ulatniać się razem z dziwnym skrępowaniem, pozwalając mi uchylić wargi i posmakować jej ust, a w końcu wsunąć się w nie. Nasze języki zawirowały we wspólnym tańcu, słodko-gorzkim od posmaku kawy i papierosów. Odsunęłyśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło nam powietrza.
— Alicja... Ja... — Joanna zerknęła szybko na maszynę do pisania i drgnęła. — A niech mnie piekło pochłonie, a cię wskrzeszę. Nie umrzesz mi od jakiegoś głupiego dźgnięcia, nawet nie w serce.
Siedziałam zbaraniała, kiedy Chmielewska nagle odsunęła się ode mnie i z ogromną szybkością zaczęła stukać w klawisze, absolutnie zapominając o całym świecie i przebrzmiałym pocałunku. Pozostał mi tylko jej odurzający zapach i słodko-gorzki smak.
Po dwóch godzinach gapienia się na pisarkę, która wyglądała, jakby zatonęła w jakimś dziwnym transie, wyszłam z jej mieszkania, cicho zamykając drzwi. Porozmawiamy, jak już mnie wskrzesi — zawyrokowałam.
_____

* nie jest to literówka, a określenie, którego namiętnie używa u mnie starsze pokolenie, więc je sobie zapożyczyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz